WIARA NA TRUDNE CZASY DZIEŃ CXCIII
Warszawa
12.07.2023
PROFESOR FILAR
Foto: archiwum własneProfesora Filara poznałam w 2018 roku w czasie prac nad filmem o gen. bryg. Zbigniewie Ścibor - Rylskim ps. "Motyl". Profesor Filar w czasie wojny podkomendny "Motyla" o pseudonimie "Hora" zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Bardzo skromny z ogromną wiedzą i darem opowiadania. Odwiedzając profesora w Jego skromnym mieszkaniu w Rembertowie, pełnego pamiątek i dokumentów czułam jakbym dotykała historii.
Pamiętam, że profesora pomimo wielu nieszczęść i tragedii wojny pozostał człowiekiem bardzo ciepłym, empatycznym i niezwykle wierzącym. W towarzystwie profesora ogarniał mnie taki wewnętrzny spokój...
Ostatni raz spotkaliśmy się na premierze filmu pt. "Motyl" 3 sierpnia 2019 roku w warszawskim kinie Wisła. Był pełen radości. Był szczęśliwy. Był pełen uznania dla filmu, co dla mnie było ogromnym wyróżnieniem i powodem do dumy.
Niestety 10 dni po premierze filmu zmarł... serce. Odniosłam wrażenie, że to co miał zrobić to zrobił i że nadszedł czas aby dołączyć do kolegów i koleżanek i razem z nimi stać na wiecznej warcie.
Cześć Jego Pamięci !!!
Władysław Tadeusz Filar
[ur. 18 lutego 1926 w Iwaniczach Nowych zmarł 13 sierpnia 2019 w Warszawie ] - pułkownik Wojska Polskiego w stanie spoczynku , profesor zwyczajny nauk wojskowych , historyk wojskowości, żołnierz 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej ( ps. ,,Hora”, ,,Wondra”), pracownik naukowy Akademii Sztabu Generalnego , wykładowca Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Łączności . Wiceprzewodniczący Zarządu Okręgu Wołyńskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej .
Wywiad zarejestrowano 2 stycznia 2019 roku. Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama.
"Byłem od 1943 roku w konspiracji i udało się nam z całą rodziną uniknąć tej rzezi 11 lipca 1943
roku. Uciekliśmy do Włodzimierza Wołyńskiego. Tam dalej pracowałem w konspiracji, skąd zostałem skierowany do partyzancki.
A jak udało się Panu uniknąć tej rzezi?
Mieszkaliśmy dwadzieścia siedem kilometrów od Włodzimierza Wołyńskiego. Naokoło były wioski ukraińskie i polskie osady. Tam, u siebie, byłem w konspiracji. Mój ojciec był w konspiracji i Krasowski, nauczyciel, który nie przyznawał się, że jest oficerem, artylerzystą i właściwie tą
konspiracją kierował. Wiedzieliśmy, że te rzezie idą do nas. Zaczęły się we wschodnich powiatach i zbliżały się do nas. Krasowski zawsze przychodził do ojca, który też był nauczycielem i rozmawiali. Ja też zawsze słuchałem. Miałem wtedy siedemnaście lat. Ustaliliśmy, że można byłoby ściągnąć do jednej wsi wszystkich Polaków z całej okolicy, zrobić taki obóz i bronić się przed tymi napadami. Broni było bardzo mało, ale zawsze by się jakaś pod ręką znalazła. Rozesłaliśmy to i powiadomiliśmy Polaków. Czy pani wie, że się nie zgodzili?
Był lipiec, czas żniw i nie chcieli zostawić swoich gospodarstw. Mówili, że mają dobrych sąsiadów, którzy ich obronią. I przyszedł 11 lipca 1943 roku, kiedy UPA, przy współudziale części miejscowej ludności ukraińskiej, zaatakowała jednocześnie w trzech powiatach wszystkie kolonie i osady polskie.
Jednocześnie. O świcie. Pani sobie wyobraża, jak to było zorganizowane? Świetnie było zorganizowane. Blisko naszego domu leżała polska wieś Gurów. Z tego Gurowa o świcie przyleciał do nas, jakieś dwa kilometry, do stacji kolejowej, do Niemców, cały zakrwawiony. Wyrwał się z tej rzezi i po drodzedo nas do okna zastukał: ,,Uciekajcie, bo nas tutaj wyrżną”. Wszyscy się obudziliśmy, zabraliśmy tylko paczkę, w której ojciec miał dokumenty i zdjęcia. Więcej nic. Tak uciekliśmy do czeskiej wioski. W czeskiej wiosce siedzieliśmy i słuchaliśmy strzałów, które było słychać naokoło. Paliło się. Upowcy jeździli z bronią po drogach na furmankach. Przyszedł do nas Ukrainiec, który bardzo dobrze znał ojca. Był znany, bo pomagał Ukraińcom w czasie II Rzeczpospolitej. To byli analfabeci. Jak trzeba było coś załatwić, to przychodzili do mojego ojca, a on pisał im podania i pomagał. Miał wielki autorytet. Przyszli bez broni. To byli petlurowcy, koledzy ojca. Powiedzieli:
,,Siedźcie tutaj, my was osłaniamy”. I rzeczywiście wokół tego domu byli Ukraińcy bez broni. Siedzieli i czekali, co będzie dalej. Przesiedzieliśmy tam. Wieczorem przyszedł teść Krasowskiego, który ożenił się z Ukrainką i miał trzymiesięczne dziecko. Powiedział: ,,Chodźcie. Nie siedźcie wszyscy razem
tutaj. Tu niech zostanie ojciec i córka”. A Krasowskiego i mnie chciał przetrzymać u siebie. Poszliśmy tam. Dostaliśmy taki pokoik. Ale Krasowski mówił, że będziemy musieli na siebie uważać, bo mogą nas znaleźć. Czuwaliśmy tak i gdzieś koło północy usłyszeliśmy turkot furmanek. Przechodziła droga, a od drogi na podwórko jeszcze taka dróżka. Mieliśmy okno i widzieliśmy, co tam się dzieje. Widzieliśmy, że furmanka się zatrzymała , zeszli z karabinami i weszli na to podwórko. Na drugą stronę było okno, które otworzyliśmy i uciekliśmy na ogród. Każdy z nas poleciał swoją drogą. Uciekałem w niesamowitym strachu. Już nie pamiętam, co było, ale przeleciałem przez ten ogród. Na łące wpadłem w wodę, a potem w zboże. Pomiędzy tymi wsiami były ogromne połacie zboża, które nie było jeszcze
skoszone. Ja przez to zboże biegłem oby jak najdalej. Bałem się, że będzie jakiś pościg, albo coś takiego. Ale niczego takiego nie słyszałem, więc pomyślałem, że trzeba wrócić do tych Czechów. Nie wiedziałem jednak, w którą stronę, bo zabłądziłem. Nagle usłyszałem szczekanie psa, a my mieliśmy psa w domu. I obrałem kierunek na to szczekanie. Dotarłem do Czechów. Moja mama była już na podwórku i czekała, co się z nami dzieje, bo wszędzie było słychać strzały. I tak się z tego uratowałem, bo oni faktycznie tam przyszli po tego zięcia i po mnie. Zrobił się dzień i znowu przyszedł ten Ukrainiec Martyniuk i mówi: ,,Słuchajcie, rozeznałem sytuację. Niestety, nie uchronimy was. Musicie jechać do dużego miasta, do Włodzimierza. My was odprowadzimy na stację”. Do stacji mieliśmy trzy kilometry. I tak zrobiliśmy. Oni dali nam jeszcze na drogę coś do zjedzenia. Poszliśmy takimi łąkami do tej stacji, a wzdłuż wsi, drogą, szli Ukraińcy i pilnowali, żeby nas ktoś po drodze nie zahaczył. W ten sposób dostaliśmy się na stację. Boże, co tam było! Pełno ludzi, którzy uratowali się z tych wsi. Byli ranni, niektórzy postradali zmysły. Wtedy uświadomiliśmy sobie, jaki zakres miała ta ukraińska akcja.
Mordowali Czechów?
Czechów nie mordowali. Nie ruszali ich. Czekaliśmy na pociąg, który miał przyjechać. Przyjechał pociąg towarowy, który jechał do Włodzimierza. Wsiedliśmy do tego towarowego i po godzinie byliśmy we Włodzimierzu. A tam znowu ta sama historia. W mieście było pełno ludzi, Polaków z tamtych okolic. Koczowali w parkach, przy ulicach, zrozpaczeni, bo niektórzy z nich stracili rodziny. Było bardzo źle. Nas przyjął ojca znajomy, wziął nas do domu. Muszę pani powiedzieć, że była taka solidarność między Polakami w tym momencie, w czasie tego szczytu rzezi, że takiej solidarności już później nigdzie i nigdy nie spotkałem. To była wielka solidarność. Jeden drugiemu pomagał, ile
tylko było można. W ten sposób uratowaliśmy się i byliśmy we Włodzimierzu.
Dalej pracowałem w konspiracji, jeździłem z różnymi papierami, wsiadałem w pociąg i jechałem. Miałem tam kolegów z gimnazjum, bo w 1939 roku skończyłem drugą klasę gimnazjum. Miałem tam rodzinę, u której nocowałem. Utworzył się komitet, na którego czele stanął ksiądz Kobyłecki. Był
dobrym znajomym ojca. Poszli do gebitz-komisarza, żeby zorganizował obronę naszych ludzi. W terenie zostało ich bardzo dużo, ukrywali się w lasach, nie trafili do miasta. Powiedział, że nie jest w stanie zapewnić żadnej pomocy, może jedynie dać kilka karabinów, żeby zorganizować posterunki naokoło Włodzimierza. Poza tym radził, żeby wyjeżdżać do Niemiec na roboty. My, w konspiracji, byliśmy temu przeciwni, bo chcieliśmy trwać na Wołyniu, żeby udokumentować, że Wołyń jest polski. Nasze cele były rozbieżne. Ale utworzono posterunki. Ja pracowałem w mieście, ale zachorowałem na
żółtaczkę. Byłem żółty jak Chińczyk, nie mogłem jeść, ale pracowałem w konspiracji. W grudniu okazało się, że niemiecko-rosyjski front zbliża się do dawnych, polskich granic. Miało być tak, że jak przekroczy granicę, miała być mobilizacja i koncentracja oddziałów konspiracji. Takie były rozkazy z
Warszawy. Niemcy również zorganizowali na naszą prośbę taką kompanię, która wyjeżdżała w teren i zbierała ludzi. Jeździli z Polakami z Włodzimierza, kosili zboże, a kompania pilnowała, żeby ich nikt nie atakował. Potem przywozili to zboże do Włodzimierza i było ono przeznaczone na wyżywienie
tych ludzi, a część Niemcy zabierali dla siebie. Później nie dotrzymali umowy. Kompania miała być tylko do ochrony Polaków, a oni, z jeszcze jedną kompanią, wysłali ją do obrony linii kolejowej w kierunku Kijowa. W tych dwóch kompaniach pracowała komórka konspiracyjna, która miała przygotować mobilizację. Straciliśmy z nimi kontakt. Niemcy zastąpili ich wszystkich na linii
Węgrami, a tę kompanię cofnęli – nie do Włodzimierza, a do Maciejowa, na linię Kowel-Chełm. Był tam polski batalion. Przy batalionie było czterech Niemców, podoficerów, którzy się przyglądali. Dowódcami plutonów byli Polacy. Wyjeżdżali tylko przeciwko UPA. W Maciejowie pilnowali też
niektórych obiektów, na przykład elektrowni. Pracowała tam nasza komórka, która przygotowywała ich do wyjścia w teren. Ponieważ w tej komórce byli koledzy z gimnazjum, wzięli mnie tam. Dostałem dokumenty na kierownika kancelarii tego batalionu. Miałem się zgłosić do punktu, do organisty na
plebanię, gdzie był kontakt. Byłem bardzo zmartwiony, bo szedłem prosto w ich ręce. Jakby coś wykryli, to byłby koniec. Poszedłem pożegnać się z koleżanką, Wandą Szurowską, z którą uczyłem się w jednej klasie gimnazjum. Nocowałem tam, jej matka bardzo mnie szanowała. Był tam jeszcze jej młodszy brat i siostra, z którą grałem w pchełki. Jej ojciec został aresztowany przez Sowietów i ślad po nim zaginął. Byłem smutny i ona to widziała. Dała mi zdjęcie na pamiątkę i podpisała. Miałem to zdjęcie przy sobie przez cały swój pobyt w partyzantce."
Bohater ! Cześć Jego Pamięci !
OdpowiedzUsuńWielki człowiek i wielki bohater.
UsuńTylu wspaniałych ludzi pani poznała i poznaje. A pan profesor Filar to wzór do naśladowania.
OdpowiedzUsuńPani Ireno to są plusy mojego zawodu. Dziękuję za miłe słowa
UsuńPiękna postać polskiego patrioty, bohaterskiego żołnierza i chrześcijanina.
OdpowiedzUsuńDziękuje Pani Monika za piękne słowa o profesorze.
UsuńJakie wzruszające wspomnienia profesora Filara. Cześć Jego Pamięci
OdpowiedzUsuńProfesor Filar był wyjątkowy.
UsuńPrawdziwe i tragiczne wspomnienia profesora Filara. Wczorajszy film i dzisiejsze wspomnienia bardzo mną wstrząsnęły.
OdpowiedzUsuńPani Justyno ja momentami musiałam odchodzić od ekranu bo nie byłam w stanie oglądać .
UsuńWielki Polak. Bardzo wzruszające wspomnienia. Cześć Jego Pamięci
OdpowiedzUsuńPrzykład prawdziwego bohatera dla następnych pokoleń
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Panem, Panie Iwanie
UsuńWspaniałych ludzi pani poznaje. Powinniśmy ich brać za przykład w naszym codziennym życiu.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Panią. Powinniśmy czerpać garściami z doświadczenia takich osób jak profesor Filar.
UsuńBardzo wzruszający wywiad z niezwykłym człowiekiem. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńDziękuję, dla mnie to był wywiad pełen emocji.
UsuńCześć Jego Pamięci !!! O takich bohaterach powinniśmy uczyć w szkołach
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Panem , Panie Ryszardzie.
UsuńWzruszające wspomnienia. Jestem pod wielkim wrażeniem
OdpowiedzUsuńProfesor Filar był wyjątkowy
UsuńWielki ukłon dla pani za dokumentowanie naszej historii
OdpowiedzUsuńDziękuję Panie Marcinie
UsuńCześć Jego Pamięci
OdpowiedzUsuńMiałem okazję poznać profesora. Wspaniały człowiek.
OdpowiedzUsuńWzruszające wspomnienia. Straszne to były czasy. Mój Tata przed wywózką z Polesia zdążył uciec z terenów zajętych przez sowietów noc sylwestrową 1939/1940 r.
OdpowiedzUsuńSuper blog
OdpowiedzUsuń