WIARA NA TRUDNE CZASY DZIEŃ CCXXXIII
Warszawa
21.08.2023
s. ANDRZEJA GÓRSKA
Foto: Urszulanki SJK
Miałam wielki zaszczyt poznać s. Andrzeję Górską. Pamiętam ten dzień tak jakby to było wczoraj. a przecież od tamtego dnia minęło tyle czasu. Pamiętam moje wielkie wzruszenie kiedy 31 października w 2006 roku przekroczyłam próg Domu Zakonnego przy ulicy Wiślanej 2 w Warszawie.
Cytat:
" Znajdujemy się na ulicy Wiślanej 2, obok pokoju, gdzie przebywał zawsze będąc w Warszawie papież Jan Paweł II. Poproszę siostrę, żeby się przedstawiła.
Jestem siostra Maria Stefania, w klasztorze Andrzeja Górska. Urodziłam się roku 1917, 2 sierpnia, w Łodzi, gdzie była cała moja rodzina. Mam dużo rodzeństwa, siedmioro. Przyjechałam do Warszawy na studia, na biologię, bo wtedy w Łodzi jeszcze nie było uniwersytetu. Tutaj zamieszkałam w internacie dla studentek sióstr Urszulanek przy ulicy Gęstej/Wiślanej/Dobrej. Bo to dom mający trzy wejścia i trzy adresy. Tutaj przeżyłam razem z siostrami Powstanie. Wstąpiłam do Zgromadzenia w lutym 1938 roku. Odtąd byłam już jako Urszulanka razem z siostrami. Jeszcze rok przed wojną matka Ledóchowska, która mnie przyjmowała do Zgromadzenia, wysłała mnie na próbę pracy misyjnej na Polesiu, w Bołodowie, po której wróciłam tutaj. Już potem przez całą okupację byłam w Warszawie. Byłam oczywiście świadkiem. Przeżywałam razem z całym domem Powstanie Warszawskie."
"Oprócz działalności takiej jak tajne nauczanie, to siostry prowadziły też inną działalność, pomoc dla ludności?
Cały nasz dom na Wiślanej był nastawiony na pracę dla innych. Prowadziłyśmy kuchnię, tak zwane RGO, Rady Głównej Opiekuńczej. Ten skrót teraz ludziom nic nie mówi. To było wtedy tak jak gdyby państwowo-kościelna Caritas. To były dwie kuchnie. Jedna dla dzieci. Wydawałyśmy osiemset porcji świetnych zup, właściwie eintopf, że zupka była jednocześnie i drugim daniem, i deser, ciastko, coś w rodzaju podwieczorku. Druga kuchnia, niezależna od tej, była dla dorosłych. Wydawałyśmy tysiąc porcji zupy. To wydawnictwo odbywało się tutaj na podwórzu przeważnie. Pan Bóg dał, że jesień była piękna. Wydawałyśmy dosłownie na podwórzu, i zupy, i chleb. Potem nawet w czasie Powstania nie przestawałyśmy tej działalności, żywienia wszystkich, którzy tego potrzebowali. Sąsiedztwo całe korzystało. Ludzie w czasie już potem działań wojennych nie bardzo mogli sami zdobywać żywności. Więc tutaj miałyśmy zapasy, miałyśmy duże piwnice pod kościołem Salezjanów naprzeciwko. Poza tym zlikwidowano młyn na ulicy Bednarskiej. Młynarz bezpłatnie wstawił nam za darmo cały swój depozyt mąki, kilkadziesiąt worków mąki. Więc czułyśmy się w obowiązku piec, zwłaszcza chleb. Dawać tym, którzy zgłaszali się po chleb. Tak, że to było bezpłatne, w ramach solidarnego dzielenia się tym, co miałyśmy. Co też dostałyśmy od innych, nie tylko dla siebie.
Słyszałam, że siostra dostała Medal „Sprawiedliwy dla Narodów Świata”. Mogłaby siostra tą historię opowiedzieć?
Dostałam medal, chociaż przyjęłam go z pewnym zażenowaniem. Medal się należał Zgromadzeniu. Powiedziano, że w statucie instytucji Yad Vashem powiedziano, że przyznaje się osobom. Osobom, które w jakiś sposób, z narażeniem może czasem własnego życia, ratowały dzieci żydowskie. Wobec tego było to uznanie za pracę. Dzieci przechowywało się u nas dużo. Miałyśmy różne zakłady, domy dziecka. Łatwiej było w domu dziecka umieścić dziecko żydowskie, żeby nie zwracało uwagi niż prywatnie zaopiekować się. Byłam pośrednikiem w odbieraniu dzieci spod getta. Były [w getcie] jednak osoby, które zajmowały się znowu wyprowadzaniem dzieci, czasem niemowląt. Pamiętam, że ostatnie dziecko, któreśmy otrzymały tam, pod gettem, to był niemowlaczek, syn któregoś z przywódców powstania w getcie. Była tylko bezimienna kartka: „Ocalcie mojego pierworodnego.” Bardzo żeśmy się wzruszyły. Rzeczywiście, ślicznie dziecko, malutki, zaczynał mówić. Uczyłyśmy go mówić nie mama, tata, tylko: „Ja jestem Hiszpan.” Bo się bałyśmy, że dziecko zwróci na siebie uwagę, ponieważ było bardzo ładne, śliczny chłopczyk, czarnulek. Więc, żeby nie spotkała go przykrość. Przetrwało to dziecko. Pierwsza osoba, która potem zgłosiła się, to już w Milanówku, po odbiór swojego dziecka, to była rodzina chłopczyka."
Dostałam medal, chociaż przyjęłam go z pewnym zażenowaniem. Medal się należał Zgromadzeniu. Powiedziano, że w statucie instytucji Yad Vashem powiedziano, że przyznaje się osobom. Osobom, które w jakiś sposób, z narażeniem może czasem własnego życia, ratowały dzieci żydowskie. Wobec tego było to uznanie za pracę. Dzieci przechowywało się u nas dużo. Miałyśmy różne zakłady, domy dziecka. Łatwiej było w domu dziecka umieścić dziecko żydowskie, żeby nie zwracało uwagi niż prywatnie zaopiekować się. Byłam pośrednikiem w odbieraniu dzieci spod getta. Były [w getcie] jednak osoby, które zajmowały się znowu wyprowadzaniem dzieci, czasem niemowląt. Pamiętam, że ostatnie dziecko, któreśmy otrzymały tam, pod gettem, to był niemowlaczek, syn któregoś z przywódców powstania w getcie. Była tylko bezimienna kartka: „Ocalcie mojego pierworodnego.” Bardzo żeśmy się wzruszyły. Rzeczywiście, ślicznie dziecko, malutki, zaczynał mówić. Uczyłyśmy go mówić nie mama, tata, tylko: „Ja jestem Hiszpan.” Bo się bałyśmy, że dziecko zwróci na siebie uwagę, ponieważ było bardzo ładne, śliczny chłopczyk, czarnulek. Więc, żeby nie spotkała go przykrość. Przetrwało to dziecko. Pierwsza osoba, która potem zgłosiła się, to już w Milanówku, po odbiór swojego dziecka, to była rodzina chłopczyka."
"Ale dzieci katolickie. Jednak jakie to było ciekawe, że dzieci katolickie nigdy nie powiedziały.
Nikt, nigdy. Ani żadnej złośliwości, ani niedyskrecji, ani straszenia: „Bo powiem. Bo zdradzę.” Rzeczywiście, nigdy tego nie było. Była, to dzisiaj to modne słowo, solidarność. To była wielka solidarność człowiecza.
Część naszego społeczeństwa powinna brać wzór z tych dzieci katolickich, jak należy postępować.
Oczywiście. Na pewno, to było budujące dla nas. Bardzo dużo się uczyłam od dzieci. Poza tym, szalona dyskrecja. My często jesteśmy niedyskretni. Mówimy niepotrzebnie o rzeczach, które nam powierzono. One milczały."
Oczywiście. Na pewno, to było budujące dla nas. Bardzo dużo się uczyłam od dzieci. Poza tym, szalona dyskrecja. My często jesteśmy niedyskretni. Mówimy niepotrzebnie o rzeczach, które nam powierzono. One milczały."
"Ale właśnie zdarzały się momenty smutne, że ktoś umierał. To gdzieś pogrzeby odbywały, tutaj gdzieś? Bo to przeważnie na podwórkach pogrzeby się odbywały, tak?
Tak. Też tutaj. Obok tam, u Salezjanów. To był wolny plac. Tak jak zresztą teraz jest. Tam były groby. Po prostu się kopało i grzebało. Miałyśmy księdza, który wyszedł do rannego, został tak ranny, że zmarł. W brzuch dostał kulę. Mówią, że to była dum-dum, zakażona. Tak, że księdza przyniesiono jeszcze do klasztoru. Żył króciuteńko. Druga ofiara Powstania to był mały chłopczyk. Wyszedł z domu, z zewnątrz, na schody i też go trafił odłamek, z Uniwersytetu, w poprzeczną oficynę. Odłamek trafił dzieciaczka w brzuch i też zginął. Miły, kochany, strasznie płakaliśmy. Bardzo opłakiwaliśmy wszyscy go. I cztery siostry, które poszły.
Jak się te siostry nazywały, i ten ksiądz? Siostra pamięta?
Ksiądz Burzyński. W opinii świętości zmarł on. Zresztą jego brat też był bardzo świątobliwy. Był też księdzem w naszym domu, był kapelanem w Ozorkowie. Tak, że obaj naprawdę w opinii świętości [zmarli]. Bardzo zacni."
Ksiądz Burzyński. W opinii świętości zmarł on. Zresztą jego brat też był bardzo świątobliwy. Był też księdzem w naszym domu, był kapelanem w Ozorkowie. Tak, że obaj naprawdę w opinii świętości [zmarli]. Bardzo zacni."
" Siostrę, która była ciężko bardzo ranna, miała kilkadziesiąt odłamków w swoim ciele, cała była zabandażowana, niosłyśmy na krześle, przywiązaną, na ramionach. Wtedy Niemcy chcieli ją też zastrzelić: „Po co wy się tak męczycie.” My się strasznie przejęłyśmy. Zdjęłyśmy [ją], nisko skryłyśmy ją między nas. Ale tak ją doniosłyśmy do Pruszkowa, [widzimy, że] ta siostra żyje. Tydzień temu zmarła dopiero. Pięknie jeszcze przeżyła, przepracowała te lata."
Źródło: https://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/maria-stefania-siostra-andrzeja-gorska,916.html
Więcej o siostrze można przeczytać pod poniższymi linkami:
https://urszulanki.pl/zgromadzenie/przelozona-generalna/m-andrzeja-gorska
https://sprawiedliwi.org.pl/pl/historie-pomocy/historia-pomocy-gorska-andrzeja
http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/people,5944.html
nfo.wiara.pl/doc/171733.Zmarla-matka-Andrzeja-Gorska-urszulanka-Serca-Jezusa-Konajacego
Siostra Andrzeja Górska zasnęła w Panu 15 grudnia 2017 roku.
Piękna postawa siostry zakonnej o której musimy zawsze pamiętać
OdpowiedzUsuńPamięć jest bardzo ważna
UsuńBohaterka !
OdpowiedzUsuńNiezwykle interesujące historie pani przedstawia o których mało kto wie
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńSiostra bohaterka z wielką wiarą i odwagą
OdpowiedzUsuńPięknie napisane Panie Wiesławie
UsuńBohaterka !
OdpowiedzUsuńŻołnierz w habicie o której powinni uczyć w szkołach
OdpowiedzUsuńMa Pan rację, Panie Marcinie
UsuńTa bohaterska siostra budzi wielki podziw
OdpowiedzUsuńPiękne słowa, Pani Ireno
UsuńPatrząc na tą bohaterską siostrę jestem dumna, że jestem Polką
OdpowiedzUsuńPięknie napisane Pani Moniko
UsuńSiostra - żołnierz Armii Habitowej
OdpowiedzUsuńPięknie napisane Panie Sebastianie
UsuńOdważna i bohaterska siostra zakonna
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Panem, Panie Ryszardzie , że to były odważne i bohaterskie siostry
UsuńZ wielką dumą czyta się tak interesujące historie
OdpowiedzUsuńDziękuję Pani Karolino
UsuńMiała pani wielkie szczęście, że spotkała pani na swojej drodze takie wspaniałe i bohaterskie siostry
OdpowiedzUsuńWielkie szczęście , dziękuje
UsuńJak miło jest gdy można poczytać o takich bohaterkach.
OdpowiedzUsuńDziękuję
Usuń