WIARA NA TRUDNE CZASY DZIEŃ CLXIII

Warszawa

12.06.2023

                                                                                     SZPITAL SS. ELŻBIETANEK                                                      

                                                                                        Foto: archiwum własne


W dzisiejszy wieczór swoje kroki skierowałam do szpitala Sióstr Elżbietanek  Rezonans kolana ale nie o tym jest tutaj mowa. Pamiętam jak byłam w szpitalu pierwszy raz. To było kilka lat temu, też w sprawie rezonansu i chyba też kolana... 

Pamiętam, że patrząc na korytarze przypomniały mi się zdjęcia i wspomnienia z czasów Powstania Warszawskiego. Czułam, że jestem w historycznym miejscu, o którym tyle czytałam i o którym tyle słyszałam od żołnierzy Pułku "Baszta". 

Cytat: "Szpital ss. Elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego był w czasie okupacji cywilnym szpitalem niemieckim. Liczył około 100 łóżek. Przed wybuchem Powstania, 28 lipca, Niemcy ewakuowali szpital. W pierwszych godzinach Powstania został on zajęty przez oddziały pułku "Baszta". Cały ciężar pomocy rannym wzięła na siebie służba zdrowia "Baszty" i sanitariatu pułkowego. Ulokowano w nim szefostwo sanitarne Obwodu. Szefem Obwodu był ppłk prof. Edward Loth ps. "Gozdawa". Wobec dużego napływu rannych utworzono kilka polowych filii szpitala, przy ul. Pielickiej, Lenartowicza i Puławskiej, łącznie na ok. 200 łóżek.

Od 13 sierpnia szpital zaczął być systematycznie ostrzeliwany z ciężkiej artylerii. Rannych zniesiono na niższe kondygnacje i założono nową filę szpitala przy ul. Malczewskiego. Ciężkie bombardowania i ostrzał artyleryjski miały miejsce 20 sierpnia. 29 sierpnia, mimo oznakowania szpitala flagami Czerwonego Krzyża, został on ostrzelany przez czołgi i bombardowany z powietrza. Piloci ostrzeliwali z broni pokładowej personel i powstańców wynoszących rannych z budynku. Tego dnia zginęło kilkadziesiąt osób. Uratowanych umieszczono w gmachu sióstr franciszkanek przy ul. Misyjnej 7. Szpital działał do końca obrony Mokotowa. W ruinach szpitala, w niezawalonych piwnicach urządzono punkt opatrunkowy. 25 września Niemcy zajęli ruiny szpitala wraz z sąsiednimi pomieszczeniami przepełnionymi rannymi."

Źródłohttp://www.szpitale1944.pl/i/150,szpital-ss-elzbietanek

                                                                        

                                                                                        Foto: archiwum własne


Fragment wywiadu jaki przeprowadziłam w 2009 roku z Panią Jadwigą Wolff ps. "Jagoda", sanitariuszką Pułku "Baszta"

Cytat: " Zgłosiłam się od razu do szpitala elżbietanek. Tak nikt mnie z „Baszty” nie przyjął, tylko z kierownictwa szpitala.


  • Już trwało Powstanie?

Już trwało, tak. Zgłosiłam się, powiedziałam co umiem, czego nie umiem. Przyjęto mnie. Dodałam, że mam zerową grupę krwi, cenną. Wtedy bardzo chętnie zaczęto ze mną rozmawiać.

  • Mieli możliwości, żeby robić transfuzje?

W szpitalu tak, to był świetnie zaopatrzony szpital i mnóstwo tam było lekarzy, tak że pracował na pełnych obrotach. Przydzielono mnie do pokoiku, gdzie było trzech rannych. Nie można było wtedy mówić „chorych”, to była obraza ciężka. „Jestem ranny, nie chory!” – padało sprostowanie. Dostałam się do tego pokoiku, tam główną rolę odgrywała Niemka, elżbietanka, która mi na dzień dobry powiedziała: „Jeść pani tu nie będzie”.

  • Dlaczego? Przecież była pani personelem.

Tak stwierdziła i przychodziła potem sprawdzić, czy jem, czy nie jem. Zmora. Mimo że oddawałam bardzo często krew.

  • Czy ona była pielęgniarką?

Chyba tak, z urzędu szpitalnego niemieckiego. Ona się opiekowała bardzo ładnie rannymi, bardzo przyzwoicie, sumiennie, ale mnie traktowała per noga. […] Ale chyba byłam bardzo przydatna jednak, bo byłam wtedy, kiedy jej nie było, a ponieważ miałam przeszkolenie harcerskie i bardzo troskliwą matkę [Janina z Sieleckich Lisowska], i brata wspaniałego, wobec tego wiele rzeczy umiałam. Do tego stopnia, że jeden z chorych powiedział mi: „Siostro, ja nie widziałem jeszcze takiej dziewczyny jak pani, o takim dobrym sercu”. A to nie było dobre serce, tylko serdeczność i przyzwoitość w stosunku do człowieka w wielkiej potrzebie, ogromnej potrzebie.

  • Jakie zadania pani powierzono? To nie mogły być zasadnicze zadania, bo nie miała pani takich możliwości.

Opiekować się.

  • Czy umiała pani zmieniać opatrunki?

Nie, nie musiałam. Były od tego już polskie pielęgniarki z „Baszty”, ale nie ja. Ja byłam bardzo pomocniczą służbą: żeby zmienić pościel, żeby poprawić coś w ubraniu, w pościeli, nakarmić, podać wodę. I wtedy, kiedy były straszne bombardowania i wszystko drżało, żebym mogła usiąść koło nich, siedzieć koło rannych.

  • Dodawać otuchy?

Tak, trzymać za rękę, co było bardzo ważną rzeczą. Trzymać za rękę, oddawać swoje ciepło i spokojną rękę do dyspozycji rannego. [Mam] odznakę, pochodzi od ciężko rannego [ o pseudonimie „Jur”], który leżał z gangreną. Noga w strasznym stanie, to była ogromna, sina kłoda. Trzeba było tę nogę troszeczkę trzymać, troszeczkę zmieniać jej miejsce, ale tak o milimetr, pół, ćwierć milimetra, a przede wszystkim trzymać moją rękę. Żeby czuł obok siebie ciepłą, spokojną, serdeczną rękę.

  • Można go było uratować?

Nie, zginął.

  • Amputacja by nic nie dała?

Nie można było robić chyba amputacji i zginął.

  • Czyli towarzyszyła pani też w tej ostatniej drodze, umierali?

Oj tak, to było straszne. To umieranie było dla młodziutkiej dziewczyny straszne."


Źródłohttps://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/jadwiga-wolff,1769.html

                                                                
                                                                                         Foto: archiwum własne


Fragment wywiadu z 2005 przeprowadzonego z Panią Zofią Dillenius ps. "Jodła", łączniczką Pułku "Baszta"

Cytat: " Przyjmowałam tam łączników z Warszawy, przynosiłam żywność, załatwiałam łączność, chodziłam odwiedzać rannych w szpitalu Elżbietanek. Zresztą sceny były straszne, bo w tym szpitalu, gdzie leżał mój znajomy „Jur”, jego nazwiska nie znałam; poznałam go w czasie Powstania, i on przychodził do komendy przy ulicy Malczewskiego 15. Kiedyś „Jur” zerwał jakieś biało-czerwone dalie i chciał mi je przynieść. Patrzyłam z okna, widziałam, że on idzie, i wtedy wybuchł granat. Rozerwało mu wątrobę, kwiaty i krew były na jezdni i chodniku. Później długi czas, nawet już po wojnie, jak tamtędy szłam, widziałam dziurę po tym granacie. „Jur” był ciężko ranny i leżał w szpitalu Elżbietanek i tam go odwiedzałam. W tym samym pokoju leżał chłopak, który miał amputowaną rękę i nogę. Nie było środków znieczulających i ten nieszczęsny chłopak szczekał po prostu z bólu. "

Źródłohttps://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/zofia-dillenius,242.html

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Powstańcze szpitale kryją jeszcze wiele tajemnic, których prawdopodobnie nigdy już poznamy

      Usuń
  2. Wzruszające wspomnienia pani kombatantki

    OdpowiedzUsuń
  3. Przejmujące wspomnienia bohaterskiej sanitariuszki

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety, Pani Jadwiga Lisowska-Wolff-Wronka zmarła 9 lipca 2015 r. we Wrocławiu. Niedługo bardziej przybliżę Jej postać. Proszę śledzić bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Powinniśmy pamiętać o wszystkich, którzy walczyli dla nas o wolność

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętać i przypominać żeby następne pokolenia też pamiętały

      Usuń
  6. Cześć, chwała i pamięć

    OdpowiedzUsuń
  7. Każde pokolenie powinno obowiązkowo poznawać takie historie

    OdpowiedzUsuń
  8. Moje dzieci uwielbiają historię - ja i mąż też.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

WIARA NA TRUDNE CZASY DZIEŃ CXCV

WIARA NA TRUDNE CZASY DZIEŃ CCIV

WIARA NA TRUDNE CZASY DZIEŃ CXCVIII